Rejs Biograd-Skradin-Biograd cz. 2
  _____________________________________

Główna
Galeria
Flota
Kontakt
Rejsy

     Budzę się na krótko przed wschodem słońca, podchodzę do zejściówki i staję w bezruchu. Cała zatoka wygląda jak zamarła, nawet na wodzie nie ma najmniejszej zmarszczki. Najbardziej niesamowita jest zupełna cisza, która aż dzwoni w uszach. Mam wrażenie, że jeśli się poruszę, cały świat obudzi się i czar pryśnie. Stoję tak kilka minut i obserwuję jak niebo nad choryzontem z niebiesko-żółtego, zaczyna się zmieniać w żółto-czerwone i kolor ten odbija się, w lekko zamglonej powierzchni morza. W pewnym momencie ciszę przerywa jakiś przebudzony kot, gdzieś w oddali bardzo słabo słychać rozmowę, potem coraz głośniejsze kroki, terkot niedużego silnika spalinowego, potem jeszcze odgłosy czyjejś rozmowy i jeszcze więcej kroków.
    Piszę o tym dlatego, ponieważ nie często zdarza mi się słyszeć taką ciszę i raczej rzadko zwracam uwagę na miauczącego kota, czy odgłosy ludzkich kroków.
    Wracając do naszej cichej zatoczki, to okazało się, że o godzinie szóstej odpływa prom i stąd ten cały zgiełk o tak wczesnej porze. W kilka minut po odpłynięciu promu na wyspie znowu zapada cisza. Biorę aparat i na palcach wychodzę z jachtu. Po lewej stronie jest spore wzniesienie, więc powinien być stamtąd dobry widok na port i całą zatokę.



 Wspinam się coraz wyżej, i kiedy znajduję się już blisko szczytu, słyszę jak z portu wypływają pierwsze łodzie rybackie na poranny połów.



Szczyt i druga strona góry jest już skąpana w słońcu. Widok rekompensuje trud wspinaczki. Robię kilka fotek i żeby nie wracać tą samą drogą, trochę większym łukiem schodzę do zatoki.



Po drodze mijam kilka dziko rosnących figowców. Nie mogę się oprzeć pokusie i zrywam trochę fig do czapki. W miejscach nasłonecznionych zaczynają się budzić pierwsze cykady. Kiedy docieram do portu, cała wyspa rozbrzmiewa już ich "cykaniem". Jak widać poniżej, nie jest to owad zbyt urodziwy, ale jest za to doskonałym chórzystą.



 Kupuję w jedynym po tej stronie wyspy sklepie, świeżutki chleb, wodę i wracam na jacht.



     Po śniadaniu  zwiedzamy wyspę.  Idąc od portu na południe jedyną asfaltową drogą odkrywamy kolejną zatokę o nazwie Koromasna. Nie ma tam betonowego nabrzeża, a widoczne nieopodal dwa jachty "stoją na kotwicach". W drodze powrotnej objadamy się dojrzałymi figami, które rosną przy drodze, tak jak u nas wierzby. Są tu dwa gatunki fig, jeden ma owoce w kolorze śliwkowo-zielonym, drugi zielono-żółtym, a właściwie jasnozielonym. Mi bardziej smakowały te śliwkowo-zielone. Około jedenastej rzucamy cumy i odpływamy. Ponieważ nie ma tutaj żadnego wyposażenia dla jachtów poza nabrzeżem z polerami, postój był darmowy, ale za to jesteśmy nieogoleni i marzy nam się porządna kąpiel. Zamierzamy dopłynąć dzisiaj do Skradina, skąd można się będzie wybrac na wycieczkę do N.P. "Krka" i obejrzeć te słynne wodospady.



    Opływamy cypel osłaniający naszą zatokę i bierzemy kurs na południe. W odległości kilkuset metrów od niewielkiej, niezamiszkałej wysepki, rzucamy kotwicę i urządzamy sobie kąpiel w morzu. Ciekawość nie daje mi spokoju i postanawiam zwiedzić ten wystający z morza skrawek ziemi. W dużym pośpiechu zrzucam ponton i okazuje się, że Ewa też jest gotowa popłynąć tam ze mną. Chwytamy za pagaje i po kilku minutach jesteśmy przy brzegu nieznanego lądu. Wyskakuję pierwszy, żeby przywiązać cumę do jakiejś skałki i zaczynam syczeć z bólu. Zapomniałem zabrać obuwia kąpielowego, a z ostrymi, wypłukanymi przez wodę skałami, nie ma żartów.



Przywiązuję ponton i wychodzimy na ląd, ale tu jest jeszcze gorzej niż w wodzie. Oprócz ostrych skał, są jeszcze jakieś uschłe krzewy i mnóstwo, porozbijanych przez mewy, muszli. Zaciskam zęby i udając twardziela przechodzę jak fakir po tym wszystkim, w kierunku małej zatoczki z jasno-błękitną wodą, sądząc że tam jest trochę piasku. Niestety, nie dane mi było odkryć tytaj piaszczystej plaży, więc skaczę do wody i pływam przez kilka minut, odganiając myśli o drodze powrotnej. Marząc o gładkim pokładzie jachtu przebiegam jakoś z powrotem, pomagam Ewie zebrać trochę muszli i odwiązuję cumę. Mam jeszcze krok do pontonu i nagle czuję przejmujący ból w prawej stopie. To było coś innego, niż ostra skała. Wskakuję do pontonu, oglądam stopę i widzę kilka czarnych, równo rozmieszczonych punktów, od których rozchodzi się tępy ból. Ewa stwierdza, że to jeżowiec, a ja obiecuję sobie, nie zdobywać więcej bezludnych wysepek i obolały wiosłuję w kierunku jachtu. Wciągam jeszcze kotwicę i dopiero płynąc w kierunku Šibenickiego Kanału, poddaję się zabiegowi usuwania kolców.



Do zatoki, nad którą położony jest Šibenik, wpływa się przez wąski, ale dobrze oznakowany przesmyk.



 Mijamy tutaj potężną fortyfikację morską, zwaną Twierdzą sv. Nikola i kilka (obecnie zakratowanych) bunkrów z późniejszego okresu, służących podobno jako schronienie dla łodzi podwodnych.



Šibenik mijamy prawą burtą i płyniemy w górę rzeki Krka, do parku narodowego o tej samej nazwie co rzeka.



Za nami Šibenik, a po obu brzegach rzeki wznoszą się coraz wyższe skały. W małych zatoczkach widać hodowle  krabów, które łatwo rozpoznać po pływających beczkach. Nie wyglądają zbyt malowniczo zwłaszcza, że przy każdej takiej hodowli stoi baraczek, a raczej budka sklecona z byle czego i byle czym przykryta.



Mijamy jeszcze kilka zakrętów, przepływamy przez Prokljansko Jezero i pięknym kanionem wpływamy do malowniczego miasteczka o nazwie Skradin. Jest tutaj nowoczesna marina o podwyższonym standardzie, czyli klasy ACI. Bosman znajduje nam wolne miejsce przy jednej z dwóch kei i pomaga przy cumowaniu. Po obu stronach za sąsiadów mamy Włochów, a na wprost kei bar i obok niego duża portowa łaźnia, której nie powstydził by się nie jeden pięciogwiazdkowy hotel.



Idziemy zwiedzać miasto.

ciąg dalszy relacji ...