Wyprawa zimowa do Czarnogóry.
  _____________________________________

Główna
Galeria
Flota
Kontakt
Rejsy

Radzyń Podlaski - Bar w Czarnogórze

    O tym, co robią żeglarze latem wie każde dziecko, ale co robią zimą, to już trochę trudniejsze pytanie. Zimą oczywiście, przygotowują się do żeglowania, a czasem jest tak, że wiąże się to z dalekimi wyprawami. Po udanej listopadowej misji przeprowadzenia jachtu s/y "Carpe Diem" do mariny sv. Mikola w Barze, okazało się że niezbędny jest remont kapitalny silnika i co gorsze, okazało się również, że nie będzie to możliwe w Czarnogórze. Mają tam, co prawda podręczne warsztaty mechaniczne, gdzie można wykonać wiele drobnych napraw, ale remont kapitalny Volvo Penty przerasta ich możliwości. Pan Zygmunt Hupka, mieszkający w Barze od ponad trzydziestu lat, z którym utrzymujemy kontakt od początku pobytu naszego jachtu w Czarnogórze, poradził nam przewiezienie silnika do kraju i tutaj przeprowadzenie remontu. Podobnie postąpiło kilku właścicieli innych polskich jachtów, które stacjonują w Montenegro. Decyzja zapadła dość szybko, tylko przygotowania do wyjazdu zajęły trochę czasu, bo postanowiliśmy przy okazji wykonać na miejscu kilka prac pielęgnacyjno-kosmetycznych.
     Wyjeżdżamy z Radzynia 15 lutego o 07.00 i ok. 09.00 odbieramy w WSK Świdnik, utwardzone aluminiowe listwy do "lazy jacka", aby je później na miejscu przymocować do bomu i dokonać przymiarki nowego pokrowca na żagiel. W trzech innych miejscach odbieramy zamówione wcześniej drobiazgi, głównie ze stali nierdzewnej i ok. 12.00 wyjeżdzamy z Lublina w kierunku Bielska-Białej. Tam dokładamy jeszcze "szprycbudę" czyli osłonę zejściówki i pędzimy w kierunku granicy polsko-czeskiej.  Na przejściu mijamy puste budki celników i straży granicznej. Taki sam widok zastajemy na granicy czesko-austriackiej i austriacko-słoweńskiej. Obaj z Ryszardem stwierdzamy zgodnie, że te puste budki to naprawdę przyjemny widok. Po drodze dopada nas w kilku miejscach burza śnieżna. Drodowcy reagują natychmiast, co powoduje szybkie zużywanie się płynu do spryskiwaczy  i zmianę koloru naszego auta z żółtego na szary z licznymi białymi wykwitami soli. Na granicy słoweńsko-chorwackiej zauważyliśmy lekkie zdziwienie tamtejszych służb i pytanie, czy jedziemy już zająć sobie na lato miejsce na plaży. Odpowiadamy zgodnie z prawdą, że jedziemy remontować jacht i po kilku zdaniach wjeżdżamy do kraju, którego nigdy wcześniej nie oglądaliśmy zimą. Szukamy po drodze jakiejś myjni samochodowej, ale na próżno i dojeżdżamy takim brudasem do autostrady, gdzie wiadomo że żadnej myjni też nie będzie.



    Po przejechaniu kilkuset kilometrów autostradą, zapominamy zupełnie że to środek zimy, rozebrani do koszulek polo, za oknami pięknie świeci słońce, krajobrazy prawie identyczne jak latem. Miejscami tylko widać rozległe pożary półpustynnych obszarów "prerii chorwackiej" lecz w bezpiecznej odległości od drogi. Dojeżdżając do mostu na rzece Krka w okolicach Skradina, zatrzymujemy się na poboczu, żeby popatrzeć na trasę naszego letniego pływania.



Wychdząc z nagrzanego samochodu doznajemy prawdziwego szoku termicznego, bo na dworze jest zero stopni w skali Celsjusza i wieje silny, suchy i oczywiście zimny wiatr z kierunku północnego. Robimy kilka fotek z mostu, z nostalgią wspominamy 30 stopni w cieniu, kąpiel pod wodospadami Krki i ...biegiem do samochodu, żeby nie zamarznąć na kość. Zatrzymujemy się dopiero w Splicie i po obiedzie idziemy na krótki spacer po starym mieście i portowym nabrzeżu.





Tutaj widać wyraźnie jaka to pora roku, bo słynna promenada Riva jest prawie zupełnie pusta.



Następnym przystankiem jest cichy i spokojny, z pustymi plażami Omisz. Ryszard znajduje miejsce, gdzie podczas listopadowego rejsu przyszło im po ciemku cumować i nocować.



Robimy kilka fotek, prostujemy kości i po chwili pędzimy dalej w kierunku Makarskiej. Ruch na Jadrańskiej Magistrali umiarkowany, ale o nudzie nie ma mowy, bo za oknami piękne widoki, a kierownica samochodu nawet na kilka sekund nie pozostaje nieruchoma.  To chyba najbardziej kręta droga na świecie :-)



W Makarskiej robimy kolejną przerwę, odwiedzamy żeglarskim zwyczajem port miejski, robimy zakupy w jakimś napotkanym markecie i jedziemy dalej.



Mamy nadzieję wczesnym wieczorem dotrzeć do Dubrownika na nocleg, ale nic nie wiemy o zamkniętym odcinku drogi pomiędzy Ploce a Opuzen. Przed szlabanem skręcamy w lewo i jedziemy przez Peraćko Blato i zupełnie wyludniony Mali Prolog. Dalej coraz gorszą drogą, mijając kilka wozów strażackich pędzących do widocznego z daleka pożaru lasu na zboczu góry, dojeżdżamy do miejscowości Metkovic. Tutaj wjeżdżamy na dużo lepszej jakości drogę i wypatrując drogowskazów na Dubrownik docieramy do miasteczka Opuzen i znowu jesteśmy na utartym szlaku zwanym Jadrańską Magistralą. Granicę chorwacko-bośniacką i po 11 kilometrach dalej ( właśnie tyle ma dostępu do morza Bośnia i Hercegowina ), bośniacko-chorwacką pokonujemy prawie z marszu nie pytani o nic zupełnie. Jest dość późno, więc rozglądamy się za jakimś noclegiem i znajdujemy go w miejscowości Zaton Mali kilka kilomertów przed Dubrownikiem.






Rano po śniadanku wyruszamy do Dubrownika i spędzamy tu ok. 3 godzin, włócząc się prawie zupełnie pustymi o tej porze roku uliczkami, nie omijając takich atrakcji jak Stradun z przyległościami i dubrownickich fortyfikacji. Na koniec wypijamy kawę w jakiejś staromiejskiej kawiarence i wyjeżdżamy w kierunku granicy chorwacko-czarnogórskiej. Po przekroczeniu granicy zatrzymujemy się na stacji benzynowej w miejscowości Igalo, bo dostrzegliśmy tam czynną myjnię samochodową i postanowiliśmy zjeść jakiś obiad w pobliskiej restauracji. Pytamy o cevapcici, ale nie mają, więc zamawiamy polecany przez panią kelnerkę jakiś stek i okazuje się to całkiem dobrym wyborem. Ryszard popija obiad lokalnym piwem, a ja proszę o herbatę i dostaję aromatyczną miętę (tak to jest, jak się nie zna języków).



Po obiedzie oglądamy niesamowitą (dla nas) scenę, jak przez dość ruchliwą, jakby nie było Jadrankę przechodzi sobie bez żadnego nadzoru stado dobrze utrzymanych krów. Zwierzęta mają w uszach kolczyki i zawieszone na szyjach dzwonki, więc do kogoś chyba należą, ale żadnego pasterza przy nich nie widzieliśmy.



Krówek było kilkanaście, a przechodziły sobie pojedyńczo albo po dwie, trzy najwyżej ... więc trochę to trwało.



Przejeżdzając zrobiliśmy kilka fotek sv. Stefanowi, ale słońce nie za bardzo chciało współpracować o tej porze dnia i musieliśmy się zadowolić tym co wyszło.



Do Baru dotarliśmy ok. 18.30 po drodze zatrzymując się kilkakrotnie, dla podziwiania pięknych, nadmorskich widoków.



Kiedy stanęliśmy przed bramą mariny sv. Mikola, pan z ochrony przywitał nas z uśmiechem i poprosił o dokumenty jachtu, a potem otworzył bramę i zaproponował do zaparkowania samochodu, miejsce przy samym jachcie. Od razu podłączyliśmy się do portowego słupka z prądem, żeby na jachcie zrobiło się widno i ciepło, i po kilkunastu minutach byliśmy rozpakowani.



Jeszcze tego samego wieczoru odwiedził nas pan Zygmunt Hupka. Zapytał jak upłynęła nam podróż, czy czegoś nie potrzebujemy i obiecał pomoc w trakcie pobytu i później, jak będzie trzeba. Kilka tygodni wcześniej poprosiliśmy go telefonicznie o zlecenie wymontowania i wyjęcia naszego diesla obsłudze mariny i okazało się, że operację tą pan Zygmunt nadzorował osobiście. Przez najbliższe cztery dni pan Hupka odwiedzał nas codziennie, pytał jak sobie radzimy z pracami remontowymi, opowiadał o historii Czarnogóry, o lokalnych tradycjach i zwyczajach. Dowiedzieliśmy się, że przed emeryturą pracował jako dyrektor techniczny w barskim przedsiębiorstwie żeglugowym i był tam odpowiedzialny za stan techniczny statków, które pływały po całym świecie. Na koniec pomógł nam przygotować dokumenty celne do przewozu silnika, przetłumaczył co trzeba na język serbski i po załatwieniu wszystkich formalności w barskim urzędzie celnym, byliśmy gotowi do wyjazdu. Ostatniego wieczoru przed wyjazdem mieliśmy okazję wysłuchać z ust pana Zygmunta prawdziwego wykładu o winiarstwie, produkcji najlepszych gatunków oliwy z oliwek i skąd się bierze "olej winogronowy". W dzień wyjazdu otrzymaliśmy w prezencie od naszego rodaka dużą butelkę oliwy, tłoczonej według tradycyjnej metody, stosowanej tu od wieków.
   Bar jako miasto zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, po tym co słyszałem wcześniej o czarnogórskich miejscowościach.
Wcale nie jest miastem zaśmieconym, ani zaniedbanym.



Widziałem kilkaktrotnie ubranych w odblaskowe kamizelki sprzątaczy, a tabliczki z napisem
"Neka bude čisto" (niech będzie czysto) ustawione na trawnikach mają jak widać właściwe oddziaływanie.



Drugą rzeczą, która najbardziej zwróciła moją uwagę, są wszechobecne dźwigi na solidnie ogrodzonych placach budów i mnóstwo rozkopanych ulic. Jednym słowem Bar wygląda jak wielka budowa. Podobną sytuację zauważyliśmy w innych czarnogórskich miastach i co ciekawe, dość powszechnym zjawiskiem są tam "pracujące budowy" w niedzielę, a kraj przecież chrześcijański. Przejeżdżając w niedzielę (17.02.2008) od granicy z Chorwacją, wzdłuż całej Boki Kotorskiej i przez kilka następnych miast aż do Baru, widzieliśmy bardzo wiele jaskrawo ubranych brygad układających kostkę brukową lub wykonujących inne prace budowlane. Jeśli chodzi o ruch drogowy, to Czarnogórcy jak na południowców, jeżdżą dość spokojnie, nie nadużywając klaksonów, jak to bywa w innych krajach w tym regionie, ale za to bardzo oszczędnie używają prawego kierunkowskazu. Z moich obserwacji wynika, że jeden samochód na dziesięć skręcających na skrzyżowaniu w prawo, używa kierunkowskazu. Samochody, którymi jeżdżą obywatele Motenegro tworzą dość duży kontrast, bo nierzadko spotyka się tu stare Zastawy i radzieckie Łady, jak również nowe lub prawie nowe ekskluzywne marki zachodnie z przewagą tych 4 x 4. W sklepach niespożywczych dominują znane światowe marki, a w spożywczych jest dużo produktów z Włoch i Austrii, ale również z Chorwacji, Serbii i Macedonii. Widać ludzie chcą żyć normalnie, handlując ze wszystkimi, jeśli tylko przywódcy nie próbują im robić wody z mózgu. Ceny w sklepach podobne jak u nas, z wyjątkiem dużo korzystniejszych na produkty płynne procentowe, począwszy od piwa (0,50 euro za 0,5l) poprzez wiele gatunków dobrego wina, a skończywszy na mocniejszych trunkach jak whisky czy brandy np. STOCK'84 VSOP (7,35 Euro za 0,7l). Trochę droższe jest mięso wieprzowe oraz warzywa i owoce, prawie w 100% importowane.






    W trakcie pobytu w Barze widzieliśmy oprócz naszego "Carpe Diem" siedem innych polskich jachtów, które tam zimują. Stoi tam między innymi "Czarny Diament", na pokładzie którego byliśmy podejmowani przez jego właściciela kpt. Jerzego Radomskiego. Nie trudno się domyśleć, że wieczór wypełniły morskie opowieści o wyprawach dalekich i bliskich. Kapitan Radomski opowiadał o Cykladach, Kubie, Karaibach, Hornie i o Albanii, która jest jeszcze nie odkryta przez wielu polskich żeglarzy.
   Podróż powrotna przebiegała tą samą trasą, co dojazd do Baru, chociaż plany były inne. Mieliśmy zamiar wracać przez Serbię i Węgry, ale za względu na niezbyt jasną sytuację celną przewożonych rzeczy o wartości powyżej 2 tys. euro
(w naszym przypadku silnika), zrezygnowaliśmy z tego planu.



Ponieważ w/g najświeższych informacji z kraju  przedstawiciele polskiego rządu wypowiadali się pozytywnie o uznaniu niepodległości Kosowa, woleliśmy nie ryzykować i nie sprawdzać osobiście nastrojów serbskich celników, tym bardziej że po Czarnogórze jeździło coraz więcej samochodów z flagami Serbii i napisem "Kosovo je Srbija".
   Na nocleg zatrzymujemy się w Ploce w czystym, choć nie ogrzewanym pokoju z kuchnią i łazienką. Mamy ze sobą grzejnik (tzw. farelka) więc chłodu się nie boimy. Przez ostatnich kilka dni, po weekendowym ochłodzeniu, zrobiło się znacznie cieplej, i w dzień temperatura dochodziła nawet do 18 C, ale nocą spadała do ok. 5-6 stopni. To co nas nieco zirytowało, to kompletny brak wyposażenia kuchni (pewnie dlatego, że poza sezonem), ale rano czekała nas miła niespodzianka. Słysząc poranną krzątaninę w naszym pokoju (i pewnie moje śpiewanie przy goleniu) przyszła właścicielka i przyniosła tacę z gorącą herbatą, suszonymi figami, pomarańczami z własnego ogródka i ciasteczkami. Po śniadaniu, kiedy wychodziliśmy z bagażami do samochodu czekała nas kolejna miła niespodzianka w postaci prezentu od właścicielki pensjonatu. Prezentem były suszone domowym sposobem figi w ilości ok. 1 kg (słownie: jeden kilogram) i oczywiście dołączona do tego wizytówka z telefonem pensjonatu. Poniżej fotka pensjonatu i namiary dla zainteresowanych:



Marinović Neda, tel. (kier. do Chorwacji) 095 670 15 40, miejscowość Ploče (Baćina).

Więcej fotek z wyprawy (z podpisami) jest tutaj ...


Relacjonował: Zygmunt Szelech


statystyka